 |
Yagudinish Threads Alexei Yagudin & Stuff
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Śro 23:30, 12 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Gabi?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Czw 23:43, 13 Sty 2011 Temat postu: |
|
|
Sesja! Okeiko! Nie wyrabiam! AAAA! Będzie po weekendzie, sorry...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Nie 21:14, 13 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Nie wiem, jak tam u Was, ale mnie trochę zależy, żeby kontynuować to opowiadanie. Lubię raz na jakiś czas stać się Barbarą i przejmować się do głębi takimi rzeczami jak poturbowani przez los soliści i różowe dresy solistek, zamiast skupiać się na takich drobnostkach jak praca magisterska...
Z drugiej strony rozumiem, że po prawie 170 częściach para mogła z nas ulecieć i jeśli mówicie koniec, to naprawdę zrozumiem. Ale powiedzcie, na czym stoimy?...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Wto 18:36, 15 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ponieważ do rozprawy zostało kilka dni, na które nie bardzo mam pomysł, więc robię mały skok w przód. Jeśli ktoś chce, aby jednak powrócić do dni SPRZED wyjzadu Walentyny i rozprawy to dajcie znać, przesunie się ta część na później. I przepraszam za opóźnienie . W zamian będzie dłuuuuuga część...
PS. Nie znam się szczególnie na prawie, więc sorry za wszelkie nieścisłości!
__170__
- Rozpoczynam proces w sprawie testamentu Yujiego Nakamury. - obwieścił sędzia, a wszyscy usiedli na miejscach. - Stawiła się Kanako Yabe i Walentyna Nakamura.
"Twardzielka", pomyślała Luba siedząca na widowni z potężnym aparatem fotograficznym wycelowanym w Walentynę. Odradzała jej samodzielne zeznawanie do samego końca. Walentyna uparła się, że będzie sama. Nie miała nawet tłumacza japońskiego i siedziałą samotnie. Luba dostrzegła nieco nerwowe zaciśnięcie ust i pięści na kolanach. Po przeciwnej stronie - Kanako z adwokatem, ponoć jednym z najlepszych w Japonii. Po chwili sędzia odczytał szczegółowy akt oskarżenia. Luba zdziwiłą się, że w ogóle to jest sprawa karna, Walentynę sądzono jak zbrodniarkę. Sprawa była jawna na wniosek Kanako. Obecność mediów była dla niej wręcz pożywką i z satysfakcją wstała, aby złożyć swoje zeznanie.
- Obecna tutaj Walentyna... Nakamura - wypowiedzenie imienia Walentyny z nazwiskiem Yujiego było dla niej torturą... przynajmniej w błysku fleszy. - Ukradła mi wszystko co miałam! Kochajacego męża, szczęście... Byliśmy z Yujim tacy szczęśliwi, mogliśmy mieć dzieci - zaszlochała teatralnie. Walentyna bezgłośnie coś powiedziała do siebie prychając. - A potem doprowadziła go do śmierci i zmusiła do przepisania wszystkiego na nią! Bogaci się teraz jego kosztem! Pławi w luksusie! To zła kobieta jest! - wykrzyczała Kanako celując w Walentynę palcem udekorowanym absurdalną ilością pierścionków z palcami czerwonymi i długimi jak u wapirzycy. Natychmiast rozległ się szum pstrykajacych migawek aparatów tego gestu.
Sędzia westchnął, odczytał i potwierdził dane osobowe Walentyny i poprosił o jej wyjaśnienia. Reporterzy i dziennikarze natychmiast skirowali obiektywy w jej stronę. Zeznania pani prezes były dla nich nie lada materiałem, w przeciwieństwiedo niesamowicie wylewnej Kanako Walentyna do tej pory nie skomentowała słowem całej sprawy i nikt nie znał jej prawdziwej wersji.
- To wszystko to kłamstwa - rzekła spokojnie. - Yuji po prostu odszedł od Kanako, najwyraźniej nie było mu tak dobrze, jak ona to opisuje, skoro to zrobił. Już wtedy miał problemy ze zdrowiem, ale... - zawiesiła głos. - Nie myślałam, że to skończy się dla niego śmiercią... - dokończyło smutno.
- Uwiodłaś go! Wiedziałaś, że jest schorowany i uwiodłaś go, żeby go wykończyć i przejąć jego majątek! rozbijając nasze szczęście! - krzyknęła Kanako. Sędzia stuknął i poprosił o spokój. Walentyna kontynuowała.
- O testamencie tak naprawdę nie wiedziałam... Nawet o nim nie myślałam. Wcale mi na nim nie zależało, chciałam, żeby Yuji był zdrowy.
- Była pani jego żoną, dziedziczyłaby pani po nim nawet bez testamentu.
- Tak, ale znałam przecież przeszłość Yujiego, wiedziałam, że miał wcześniej żonę - spojrzała wypownie w stronę Kanako. - Jego prawnik powiedział, że Yuji chciał własnie uniknąć czegoś takiego, walki o spadek. Dlatego dla pewności go sporządził.
- Kłamiesz! Zmusiłaś go do tego! Wiedziałaś, że jeśli nie będzie testamentu, to znajdzie się sposób, abyś nie dostała jego pieniędzy! Tylko to się dla ciebie liczyło! - wykrzyknęła Japonka.
Sędzia znów ją upomniał, dodając, że nastepnym razem ukarze ją karą porządkową.
- Mówiąc dobitnie... Yuji po prostu nie wytrzymywał z Kanako, ona go niszczyła psychicznie, a teraz, mimo tego, że według prawa spadek bezdyskusyjnie należy się mnie, chce mnie oczernić. Najwyraźniej jej pieniądze, które dostała po rozwodzie, a dodam, że Yuji nie chciał się kłócić o wysokość tego, co ma dostać i dał jej tyle, ile sobie zażyczyła i kłóci się o spadek, żeby mieć za co kupowac sobie waciki od Chanel - dokończyła Wal tonem tak spokojnym, na jaki mogła sobie tylko pozwolić.
- NIEPRRRRAWDA!!!!! - Kanako wstała, uderzając w stół. Sędzia rónież uderzył w stół swoim młotkiem.
- Jeden man kary porządkowej - rzekł również spokojnie. - Czy są pytania do oskarżonej?
- Tak - odparł adwokat Kanako. - Przyznaje pani, że wiedziała, iż pan Nakamura jest żonaty w chwili gdy go pani poznała?
- Tak.
- Czy sypiała pani z nim w czasie, gdy jeszcze nie miał rozwodu?
Walentyna przełknęła ślinę.
- Tak - odpowiedziała cicho.
- A więc przyznaje pani, że rozbiła małżeństwo pana Nakamury z panią Yabe?
- On z nią nie chiał być! Ich małżeństwo to była fikcja!
- Tak, czy nie?
Walentyna nie odpowiedziała. Kilku dziennikarzy zaczęło coś nerwowo notować w swoich notesach.
- I przyznaje pani, że pomysł z inwestycją majątku pana Nakamury w ośrodek łyżwiarski zrodził się jeszcze w czasach jego małżeństwa z panią Yabe?
Walentyna milczała.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie - rzekł sędzia.
- Tak...
- Nie mam więcej pytań - zakończył adwokat wymieniając triumfujące uśmieszki z Kanako.
- Mecenas Yamamichi na pewno potwierdzi, że wersja Kanako jest kłamstwem, aby wyłudzić ten spadek - wymamrotała Walentyna. Tymczasem sędzia poprosił kolejnego świadka.
- Kathleen Woods.
"CO ONA TUTAJ ROBI???", pomyślały obie Walentyna i Luba. Na salę sądową weszła Kathy we własnej osobie z fryzurą i uśmieszkiem jeszcze bardziej obleśnym niż zwykle.
- Co może pani powiedzieć o tej sprawie?
- Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Walentyna Nakamura nie radzi sobie z prowadzeniem swojego ośrodka, który zapewne był jej próżną zachcianką. Po to uwiodła Yujiego, ale to ją przerosło.
- CO???? - Walentyna nie mogła ukryć zdumienia. Nie tyle ze zdania, jakie ma Kathy na temat jej ośrodka, bo to akurat nie było dziwne, ale, że Kanako zdecydowała się tego w ogóle użyć w procesie.
- W ośrodku zaobserwowałam mnóstwo błędów i nadużyć. Reklamuje się to jako najlepszy ośrodek z najlepszymi specjalistami, tymczasem kadra pozostawia wiele do życzenia. Trenerka jest alkoholiczką. Tamtejsza psycholożka ma duże problemy w relacjach ze swoimi pacjentami jak chociażby niesławna afera ze Stefanem Lambielem, czy nieślubne dziecko. Obecnie toczy się nawet osobne postępowanie w jej sprawie. I taka osoba ma "leczyć"? Alexei Yagudin, który jest właścicielem wszystkiego generalnie ma cały ośrodek gdzieś i zajmuje się tylko swoim wizerunkiem w mediach.
- Wysoki sądzie, mogę coś powiedzieć? - Walentyna wstała zaciskajac zęby.
- Proszę.
- Nikt z naszej kadry trenerskiej nie ma żadnych problemów. Barbara jest genialną specjalistką i każdy zawodnik to przyzna! Poza tym to choreografka! Psycholog pracująca z łyżwiarzami powinna znać takie niuanse - Walentyna starała się jej dogryźć na ile to tylko możliwe, chociaż czuła, że to na niewiele może się zdać. - Nasza pani psycholog również jest znakomita, zawodnicy bardzo ją chwalą, czego nie można powiedziec o pani!
- Nie wspominajac o samej pani prezes, czyli pani Nakamurze - kontynuowała niezrażona Kathy. - Która dosłownie puszcza się na lewo i prawo, pewnie w celu wyłudzenia kolejnych korzyści majątkowych, jak to zrobiła z Yujim.
- Co pani ma na myśli? - spytał adwokat Kanako z dziką satysfakcją. Walentyna była przekonana, że to zezanie było ukartowane.
- O jej romansie z Daisuke Takahashim - Kathy wręcz nie mogła się doczekać, aż to powie. - A oto domód! - wyciągnełą swoją komórkę i pokazała wszem i wobec zdjęcie zrobione już spory czas temu przedstawiające Waletnynę z Daisuke w korytarzu.
Luba zaliczyła tak zwany facepalm podczas gdy inni fotoreporterzy skupili obiektywy na dużym wyświetlaczu ze zdjęciem, które Kathy specjalnie zatrzymała kierując w ich stronę.
- Poprosiłabym żonę Daisuke na świadka, ale chciałam oszczędzić jej bólu i upokorzenia - dodała szybko Kanako. - Ale mamy innego świadka, który potwierdzi, że ośrodek jest w beznadziejnych rękach...
Na sali zjawił się... Plushenko. Tym razem Walentyna zaliczyła facepalm.
- Miałem wątpliwą przyjemność odbyć wizytę w tym ośrodku - Wal kątem oka zobaczyła, jak Luba przedrzeźnia Plushenkę robiąc głupie miny i kłapiąc dłonią złożoną w dziób.
- Niestety muszę stwierdzić, że ośrodek jest prowadzony pardzo nierofesjonalnie...
- Przepraszam, ale jaki to ma związek ze sprawą spadku? -spytała Walentyna.
- Taki, że marnotrafisz majątek Yujiego! - krzyknęła znów Kanako.
- Ty tylko o majątku! Kasa i kasa! Dla ciebie nie liczy się nic innego, dlatego chcesz przejąć ten spadek w nieuczciwym procesie materialistko! - odkrzyknęła Walentyna.
- Spokój! Proszę o kolejnego świadka.
Niski, łysiejący pan nerwowo taszczący swoją teczkę zjawił się w sali. Walentyna lekko się rozpromieniła na jego widok, ale on w ogóle na nią nie spojrzał.
- Kentaro Yamamichi, mecenas pana Yujiego Nakamury - przedstawił się.
- Czy posiada pan oryginał testamentu pana Nakamury?
- T-tak... To znaczy... Posiadałem...
- Co to ma znaczyć? - dopytał podejrzliwie adwokacina.
- Dziś rano było włamanie do mojego biura i... zginęły wszystkie kopie testamentu, które posiadałem, łącznie z kopiami świadków.
Walentyna nie mogła uwierzyć własnym uszom. To, co wg Chrisa miało być tak oczywiste i potwierdzało prawo Walentyny do spadku w tej chwili legło w gruzach. Miała ochotę udusić tego małego człowieczka, który właśnie stał przed sądem.
- Nie ma testamentu, nie ma dowodu, że Nakamura ma prawo dziedziczyć po Yujim, w tej sytuacji należy mi się połowa, bo byłam jego pierwszą, prawowitą żoną, a dodając do tego fakt, że Walentyna nie potrafi zarządzać majątkiem męża, więc to chyba jasne, że wszystko powinno być dla mnie! - rzekła stanowczo Kanako.
- A wiec taki jest twój plan! Chcesz wszystko przejąć, żeby mieć kasę na swoje zachcianki! - odparła Walentyna.
- Spokój!!! - zarządził sędzia. - Panie Yamamichi, kto pełnił rolę świadków w czasie spisywania woli pana Nakamury?
- Ja, pan Takahashi i pan Loranty... - rzekł mecenas kompletnie zakłopotany.
- To żadni świadokowie! Walentyna pewnie przeleciała każdego i przekona ich, żeby zeznawali na jej korzyść! - wrzasnęła Kanako. Sędzia znów zarządził dla niej karę porządkową, ale niezbyt się tym przejęła.
- Mimo wszystko świadków trzeba przesłuchać, a dzisiaj nie zostali powołani... - stwierdził sędzia patrząc pytajaco na Walentynę.
- Nie znałam ich... - stwierdziła cicho.
- Nie ma po co ich powoływać! Każde ich słowo będzie kłamstwem!!! To dziwka!!!! - wrzeszczała wściekła Kanako.
- Kolejna rozprawa za miesiąc! - zarządził sędzia, a Walentyna ukryła twarz dłoniach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Śro 3:00, 16 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
No, no, no... przeskok w czasie sprawia, że proces Lucy będzie później, chociaż miał być wcześniej niż Walentyny, ale proponuję nie robić z tego problemu Mam tylko malutką uwagę. W miejscu gdzie Walentyna broni swoich pracowników przed oszczerstwami Kathy, zamiast mówić, że Lucy jest doskonała i zawodnicy są z niej zadowoleni, mogłaby się odnieść do tego co mówi Kathy i stwierdzić, że posiadanie nieślubnego dziecka to nie zbrodnia, a już na pewno nie wpływa to na zawodowy profesjonalizm i że zarzuty jakie postawiono Lucy w sprawie Lambiela zostały w całości oddalone, a proces, w którym Lucy obecnie zeznaje nie dotyczy bezpośrednio jej, ale jej poprzedniego pracodawcy...
__171__
- Halo... - mruknęła Lucy nieprzytomnym głosem, kątem oka zerkając na zegarek. Była druga w nocy.
- Lu, przepraszam, że dzwonię tak późno... - głos Anthony'ego Moore'a był dziwnie zmieniony
- Coś się stało? - zaniepokoiła się pani psycholog - Wiesz która jest godzina?
- Wiem i przepraszam. Musiałem z tobą porozmawiać zanim spotkamy się w sądzie.
- Przecież się spotkaliśmy. I nie byłeś za bardzo rozmowny. - zauważyła
- Dużo o tym myślałem.
- O czym konkretnie?
- Mogłabyś przez chwilę nie zadawać mi pytań i po prostu mnie wysłuchać? - zapytał niespodziewanie - Wiem, że zadajesz pytania z przyzwyczajenia, bo na tym polega twoja praca, ale teraz nie jesteś w pracy, a mnie to trochę rozprasza...
- Ok, spróbuję siedzieć cicho.
- Ostatnio mam dość przesłuchań. - wyjaśnił
- Potrafię to sobie wyobrazić.
- Wracając do tego co chciałem ci powiedzieć... - zawahał się na moment - ...dużo myślałem o tobie, o Charliem, o tym wszystkim co zrobiłem wam obojgu i doszedłem do wniosku, że wcale nie chcę was dłużej krzywdzić. Twój brat ma rację. To znaczy nie Jason, tylko Chris ma rację. - uściślił pospiesznie - Powinienem po prostu powiedzieć prawdę... I tak zrobię. Chcę, żebyś to wiedziała.
- Dzięki.
- Nie dziękuj mi, bo nie masz za co. Wiem, że po tym wszystkim co zrobiłem, powinienem paść przed tobą na kolana i błagać, żebyś mi wybaczyła, a ty i tak miałabyś pełne prawo posłać mnie do diabła.
- Nie mam zamiaru cię tam wysyłać, Tony... - powiedziała cicho Lucy - Jakby na to nie spojrzeć, dałeś mi najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie kiedykolwiek wymarzyć. Mojego syna. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy. Jak mogłeś być takim idiotą i powiedzieć wszystko Kathleen.
- Nie pytasz jak mogłem być takim idiotą i przepuścić tyle nieswoich pieniędzy?
- To akurat wiem. Jesteś uzależniony od hazardu. Mogłabym ci wystawić takie zaświadczenie na poczekaniu, ale myślę, że sąd nie uznałby takiego dokumentu, jako, że jestem w tę sprawę zaangażowana emocjonalnie. - mruknęła - To jak? Powiesz mi co cię napadło, że postanowiłeś zwierzyć się akurat Kathy?
- Kiedy do mnie przyszła, nie wiedziałem kim jest. To było niedługo po twoim odejściu, ale zanim jeszcze zwolniono mnie z pracy i postawiono mi zarzuty. Prawdę mówiąc sądziłem, że spadła mi jak z nieba... Powiedziała, że jest pisarką i chce napisać moją biografię. Miała mieć tytuł "Dowódca Arsenału" i opowiadać o najbardziej wpływowym człowieku angielskiego sportu. Brzmiało to interesująco. Połechtało moje ego. I wiązało się ze sporymi pieniędzmi, a ja wiedziałem, że jeżeli szybko nie zdobędę funduszy, to wpadnę w bagno. Zgodziłem się na serię wywiadów, a Kathy miała napisać książkę. Zapłaciła mi z góry, ale jak widzisz, nie pomogło mi to za bardzo... Dopiero po twoim wściekłym telefonie zorientowałem się, że pewne rzeczy powinienem był zachować wyłącznie dla siebie, ale kiedy rozmawiałem z Kathy nie przyszło mi to do głowy. Zaślepiła mnie wizja pieniędzy...
- Och, Tony, jakiś ty łatwowierny...
Moore nie skomentował tego.
- Do zobaczenia za... - tu Lucy ponownie zerknęła na zegarek - ...siedem godzin w sądzie.
- Kocham cię. - powiedział nagle Anthony
- Wiem. - westchnęła Lucy - Ale ja nie kocham ciebie.
- Wiem. Po prostu chciałem ci to jeszcze raz powiedzieć.
- Dobranoc Tony.
~
- Dwa lata to długo. - Mruknął Chris do siostry, kiedy opuszczali gmach sądu. - Zważywszy na to, że przyznał się do wszystkiego i nie próbował kręcić...
- Ale będzie mógł złożyć apelację? - upewniła się Lucy
- Tak. I pewnie to zrobi.
- Żal mi go... - powiedziała cicho
- Właściwie to jestem zaskoczony, że tak się to skończyło. Nie wierzyłem, że on jednak się przyzna... I że będzie cię tak bronił.
- Ja nie jestem zaskoczona. - odparła - Tony to patologiczny hazardzista, ale tak poza tym jest porządnym człowiekiem. I kocha mnie.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zdumiał się Chris
- Powtarzał mi to każdego dnia, kiedy razem pracowaliśmy. I zadzwonił do mnie dzisiaj w nocy, żeby mi to powiedzieć. Kiedy byłam w Londynie średnio raz na tydzień odrzucałam jego oświadczyny...
- CO??? - Chris nie mógł uwierzyć własnym uszom.
- Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale tak właśnie było. - odparła - To między innymi dlatego zdecydowałam się na wyjazd do Rosji. Miałam go już dosyć.
- Ale dlaczego nic nie mówiłaś?
- Nie wiem. Nie jest to chyba coś, czym można by się chwalić. Chciałam zabrać tę tajemnicę ze sobą do grobu. - zaśmiała się
W milczeniu doszli do samochodu. Na szczęście dziennikarze zebrani tłumnie przed gmachem sądu nawet ich nie zaczepili, wręcz rzucając się na idącego w pewnej odległości za nimi Jasona, który teraz udzielał im jakichś wyjaśnień.
- Rose i John zaprosili nas dziś na kolację. - powiedział Chris siadając za kierownicą
- Nie wiem czy mam ochotę... - zaczęła marudzić Lucy - Znowu będą mi wypominać, że wyjechałam, że zabrałam im Sinead i ich ukochanego synka, tak jakbym to ja ich wszystkich zmusiła, żeby za mną pojechali...
- Och, nie narzekaj... dawno się nie widzieliście, może nie będą tak surowi. - zaśmiał się Chris wciskając pedał gazu.
_______________________
Ok, sorry, że nie opisuję całej rozprawy, ale po pierwsze nie chciałam, żeby druga część z rzędu wyglądała podobnie, a po drugie nie znam się za bardzo na tych wszystkich prawniczych zawiłościach, więc nie chciałam się wyłożyć na jakiejś bzdurze. Mam nadzieję, że rozmowa Lucy i Chrisa po rozprawie wyjaśnia najważniejsze kwestie, czyli że Moore został skazany na dwa lata więzienia i że Lucy nie została uznana za współwinną jego machlojek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Śro 10:37, 16 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
dla mnie jasne.
rozumiem, że pani Takahashi składa papiery o rozwód w tym momencie?
__172__
-Aua.. - jęknął Sonny, gdy Pierieskiewia poruszała jego nadgarstkiem uwolnionym z szyny.
-Jakbyś brał leki, jak kazałam, byłoby lepiej. Ale jest już w porządku. Trochę jeszcze poboli, to przecież normalne, jak się wyczynia głupoty po nocach... Ale bandaż od dzisiaj wystarczy. Za moich czasów to trwałoby dwa tygodnie...
Sonny stanął za drzwiami gabinetu lekarskiego, wciąż zastanawiając się, o które konkretnie ''głupoty'' chodziło lekarce, która mogłaby być... jego babcią.
Japonia: W atmosferze skandalu przebiega proces o spadek po Yujim Nakamurze. Ze względu na powiązania wdowy po milionerze ze światem łyżwiarstwa figurowego, na świadka w procesie wezwany został Evgeni Plushenko. ISU nie komentuje tego wydarzenia. Sprawa została odroczona na miesiąc...
-Barbaro Władimirowno!
Odwróciła wzrok od plazmy w kawiarni. Sonny pomachał jej, prezentując rękę, na której był już tylko lekki opatrunek. Efekt popsuł nagły spazm bólu, który odbił się natychmiast na jego twarzy. Wzniosła oczy do nieba.
-Leki wziąłeś? - zapytała, gdy się zbliżył.
-Wezmę później. Pani Pierieskiewia powiedziała, że już jest dobrze... - zawiesił głos.
-I co?
-I... bo ja mam taki pomysł...
-O nie, tylko nie pomysł!
-Ale ja wiem, jak możemy rozwikłać lutza Juliena Jouberta!
-Czy to ma wymaga twojej obecności na tafli? - posłała mu spojrzenie, które jasno wyrażało, co myśli o takiej ewentualności.
-No dobrze, to jeszcze nie dzisiaj... - powiedział smętnie.
-Cieszę się, że wrócił ci rozsądek. Chodź, idziemy zażyć leki - powiedziała i ruszyła z uśmiechem w stronę części mieszkalnej ośrodka.
-Chcesz mnie dopilnować, czy połknę? - zaprotestował - Jak na odwyku...?
Odwróciła się.
-Przepraszam...
-Bardziej jak w psychiatryku, Sonny - odparła pogodnie - A idę z tobą, bo, jeśli tak bardzo rwiesz się do pracy, to mamy zadanie od Yagudina.
-Jakie? - zaświeciły mu się oczy.
-Mamy przemyśleć, czy wysłać Daszę na mistrzostwa z dorosłymi już w tym roku...
-Ooooo! A on, w sensie... szef, co mówi?
-My się mamy pierwsi wypowiedzieć.
-Ale to by trzeba było policzyć w sumie...
-Tak. Policzyć, przemyśleć i porozmawiać z Daszą. Ale wszystko po kolei.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Śro 14:01, 16 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Mam pytanie: Ghanima, czy zamierzasz jeszcze opisywać spotkanie Lucy i Chrisa z Rose i Johnem i w ogóle jeszcze jesteśmy w tym samym dniu, czy mogę przejść do następnego?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Śro 22:24, 16 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Możesz przechodzić do następnego dnia. Jak będę chciała wracać do spotkania z Kerrami, to zrobię to w retrospekcji
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Czw 13:49, 17 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
__173__
- Alexei mnie zabije... - jęknęła Walentyna nad śniadaniem w hotelowym łóżku. Nie tknęła nic. Obok leżała sterta gazet przyniesiona na życzenie przez obsługę hotelu. Każda z nich krzyczała nagłówkiem piętnującycm Walentynę. Luba siedziała obok i nie wiedziała, co powiedzieć.
- Jesteśmy skończeni...
- Nie mów tak, są jeszcze świadkowie testamentu - Luba starała się ją jakoś pocieszyć.
- Kanako znajdzie sposób, żeby udowodnić, że świadkowie są niewiarygodni... Widziałaś to zdjęcie, które pokazała ta suka Kathy?! Stwierdzi, że się puściłam... A co gorsze, wcale nie będzie taka daleka od prawdy...
- Wal... Przecież nie zrobiłaś tego dla jakiś korzyści, to nie było, jak ty to nazywasz "puszczanie się"! - przekonywała ją Luba. Doskonale rozumiała, co to znaczy stracić głowę dla faceta...
- Ale nie powinnam w ogóle tego zrobić, rozumiesz?! - krzyknęła Walentyna. - Zresztą za rozbicie rodziny Daisuke mnie znienawidzi. Zeznanie Toma podważą. Alexei zamiast pomóc, tylko mnie dobije. Możemy pakować manatki... - Walentyna schowała twarz obejmując ramionami kolana.
- Przestań się katować. Za miesiąc Chris nam pomoże... - Luba odrzuciła gazety na podłogę i zdarła kołdrę z Walentyny zmuszajac ją do wyjścia z łóżka. - Będzie musiał nam pomóc - stwierdziła. - A teraz rusz dupę zamiast się katować!
~
Walentyna zapaliła trociczki i położyła je na skromnym, pionowym nagrobku. Następnie zebrała jakieś śmieci, które przyniosła wcześniej Kanako, niewątpliwie w celu wystawienia się na widok paparazzich, jaką cudowną była żoną i jak troskliwie opiekowała się nagrobkiem byłego męża, oczywiście oczerniając Walentynę, mimo, że wcześniej w ogole nie obchodziło ją, gdzie został pochowany. Dziś nie było tam nikogo.
- Yuji, pomóż mi - szepnęła.
~
Obie wróciły razem następnego dnia rano do ośrodka. Walentyna zamknęła się w biurze i zakazała wpuszczać kogokolwiek.
- Było aż tak źle? - spytał Sonny przewracając strony gazety przedstawiającej zdjęcie Kathy trzymającej telefon z feralnym zdjęciem na okładce.
- Mogłam napisać ten artykuł, że Kathy węszy nam po ośrodku... Wkradała się do biura Lucy... Podsłuchiwała nas... A ja nie chciałam z tego robić afery, bo uważałam, że to za mało. Nie sprawdziłam się - wymamrotała Luba przy śniadaniu.
- Wystarczy, że pani prezes mentalnie nam się rozsypała, a ty masz miesiąc na znalezienie czegoś, co zgniecie te kombinatorki - stwierdziła Barbara przysiadajac się do nich.
- Byłam tu tyle czasu i na niewiele się zdałam, myślisz, że miesiąc coś da?
- Sonny, ty na trening. Tylko nie waż mi się wyjść na lodowisko! - zarządziła Barbara.
- Ale...
- Wynocha!!!
Gdy Sonny z niedojedzonym tostem w ustach oddalił się niechętnie, Barbara zwróciła się do Lubej.
- A ty kochana porzuć skrupyły, bo nam tu zmiękłaś nieco. Jesteś przecież bestią dziennikarską, na pewno znasz lepsze metody niż ta żmija Kathy. Znajdziesz coś w miesiąc, tylko dajcie sobie z Sonnym trochę na wstrzymanie i skupcie się każdy na swojej pracy, jasne?
Luba niezbyt przekonana przytaknęła.
- Więcej wiary. Ach, i nie musisz działać tak zupełnie czysto - mrugnęła do niej. - Ale szefostwo nie musi o tym wiedzieć. One się z nami nie cackały, my też nie musimy. A jeśli się uda, to po miesiącu osobiście oddeleguję Sonnego na jakiś specjalny urlop z tobą.
Lubej nie trzeba było tego drugi raz powtarzać.
~
Alexei wszedł, minął Kyoko i już łapał za klamkę, gdy sekretarka kazała mu się zatrzymać, przepraszając jednocześnie, że tym samym sprzeciwia się jego woli wejścia do biura Walentyny. Mimo to zignorował jej uprzejmy zakaz.
- Zakaz wejścia dotyczy też ciebie - rzekła pani prezes nie odrywając wzroku od laptopa.
- Słyszałem co się stało w Japonii.
- Czytałeś ruskie portale plotkarskie? Uroczo.
- Mogłas przełożyć rozprawę i jechać tam z Chrisem- rzekł z wyrzutem.
- Jeśli masz zamiar robić mi wymówki, to może spójrz na siebie! - wstała gwałtownie i zaczęła krzyczeć. - W jednym Kathy miała rację! Masz w dupie cały ośrodek, tylko śledzisz jak opisują cię brukowce zamiast pomóc! Plushenko bardzo chętnie zeznawał na korzyść Kanako, ty nawet nie pomyślałeś o tym, żeby coś zrobić!!! Wszystko zwalasz na moją głowę, wszystkiego ode mnie wymagasz i ciągle masz pretensje, czemu nie jest tak dobrze, jak sobie wyobrażasz!
Alexei próbował coś powiedzieć, ale nie mógł. Walentyna wpadła w furię.
- Staram się jak najlepiej, tyram jak wół, cała papierkowa robota jest na mojej głowie, robię nadgodziny jesli nie w biurze to w swoim pokoju, Tom na mnie wrzeszczy, bo pada mi zdrowie, ale czy szanownego pana prezesa to obchodzi?! ALEŻ SKĄD!!! Potrafiłeś tylko podzielić obowiązki na mnie i Toma, ale nie pomyślałeś, że to niewiele zmieniło, bo Tom jest lekarzem i ma na głowie pacjentów, a nie wszystko inne!!! Najlepiej jakbyś zostawił mnie w spokoju!
- Wal, ale...
- WYNOŚ SIĘ!!!
- Chciałem po dobroci, ale widzę, że się nie da! OK! - krzyknął. - Jeśli za miesiąc sprawa spadku nie będzie uregulowana, to...
- To co?!
- Sama wiesz! - odpowiedział i wyszedł trzaskajać drzwiami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Czw 19:09, 17 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
_174_
- Luba? Mówi Lucy.
- No co tam? Słyszałam, że rozprawa zakończyła się sukcesem. - uśmiechnęła się dziennikarka
- Zależy dla kogo. - mruknęła pani psycholog - Anthony raczej szczęśliwy nie jest. - dodała po chwili
- No... to chyba nie jest już TWÓJ problem? Chyba, że ja o czymś nie wiem... - zaniepokoiła się Luba
- No niby nie mój... ale to w końcu ojciec mojego syna... - westchnęła Lucy - Ale nie po to dzwonię. Dowiedziałam się czegoś ciekawego i myślę, że to może przydać się Walentynie w jej sprawie w celu podważenia wiarygodności Kathleen... bo słyszałam, że wczoraj nie wypadło to wszystko najlepiej...
- No nie da się ukryć, że rewelacji nie było.
- Ale do rzeczy. Anthony powiedział mi dlaczego postanowił zwierzyć się Kathy z naszych tajemnic. - powiedziała Barfield
- Zamieniam się w słuch. - rzekła podekscytowana Luba
- Ona go okłamała. - wyjaśniła krótko Lucy - Powiedziała, że jest pisarką i chce napisać jego biografię. Wyobrażasz to sobie?
- O tak. Jak najbardziej sobie wyobrażam.
- Ja wiem, że Tony nie jest w tej chwili najbardziej wiarygodnym świadkiem z możliwych, ale pomyślałam, że można wytropić i ujawnić inne jej kłamstwa i podważyć JEJ wiarygodność.
- Ok, dzięki za informacje, zobaczę co da się z tym zrobić.
- Świetnie.
- Kiedy wracacie? - zainteresowała się Luba
- Ja jeszcze dzisiaj. - odparła Lucy - Chris z Mandy i Ethanem przyjadą za trzy dni. Rose i John nie chcą ich wypuścić.
- No to do wieczora - pożegnała się Luba i odłożyła słuchawkę
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Czw 21:12, 17 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
__175__
Widział to na żywo. Obejrzał to kilkanaście razy z Lucy. I dzisiaj, niezliczoną ilość razy. I zaczynał się dziwić, że Julienowi nie przewracały się wnętrzności od tej muzyki i tych kroków. Ten program miał ponad dwa lata. Szkic rozpracował szybko, powoli dodawał kolejne elementy, żeby znać mniej-więcej całą sekwencję. Jeden z nigdy nieużywanych laptopów z pokoju trenerskiego balansował na bandzie, pokazując nagranie w kółko. Po trzech przejazdach całych kroków po kole, spróbował skoczyć lutza.
Pojedynczy. Nie miał siły. Musiał złapać oddech. Jego koszulka była już wilgotna i przez sekundę, którą wisiał w powietrzu, poczuł przejmujące zimno. Pięć głębokich wdechów. No, może sześć. Ależ tam jest tempo w tych przejściach, nawet jeśli się je tylko markuje... Spróbował jeszcze raz, znowu bez większych sukcesów. I jeszcze raz. Cholerne niewydolne płuca! Za czwartym razem lutz zakończył się upadkiem.
Sonny, z rumieńcami na twarzy, zebrał się z lodu i złapał się bandy zdrową ręką i przez chwilę zgięty w pół próbował uspokoić oddech, tłumiąc kaszel. Szumiało mu w uszach. Potem zorientował się, że ktoś stoi za bandą i powoli się wyprostował.
Przełknął. Barbara stała z założonymi rękami, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
-Zawiodłam się na tobie - powiedziała cicho. Zamknęła laptopa i odłożyła go bezpiecznie na krzesełku w pierwszym rzędzie. Potem odwróciła się i odeszła w stronę szatni.
-Czekaj! - usłyszała głos, łomot odepchniętych drzwi do szatni i tupot kroków. Zatrzymała się. Dogonił ją. - Musiałem to sprawdzić... - wydyszał.
Chciała tyle rzeczy powiedzieć w tym momencie. Wszystkie jakieś takie... szorstkie. Milczała. On łapał oddech.
-Wiedziałem, że byś się nie zgodziła... - powiedział w końcu.
-Sonny, co ty robisz? Boso, ręka w bandażach, podkoszulek mokry, włosy mokre... I sam? Jeśli coś by się stało...
-Ale nic się nie stało!
-Kroki Juliena? Jego cholerny lutz?! Czy warto dla tego ryzykować...?
-Nie jestem kaleką! - krzyknął. Jej oczy zwęziły się.
-Zawodnikiem też już nie jesteś - powiedziała chłodno.
-Wiem! - zatrząsł się.
-Jeśli ty nie widzisz, że zachowujesz się jak smarkacz, a nie...
Przestała krzyczeć, bo trzasnęły drzwi. Drzwi, które zamknęły się za Darią Aleksiejewną. Choreografka przeczesała włosy dłonią. Przełknęła.
-Co ty tu robisz? - zapytała lodowatym tonem.
-Przepraszam, czy przeszkadzam wam się kłócić? - żachnęła się, zaplatając ręce. Zarówno Santino jak i Barbara odwrócili się w jej kierunku, bezczelność szesnastolatki wprawiła ich w osłupienie. Po kilku sekundach, Barbara bez słowa odwróciła się i wyszła z szatni. Sonny nie zdążył ruszyć się z miejsca, ani otworzyć ust. Zostali sami. Gdy znowu spojrzał na twarz swojej podopiecznej, dojrzał w jej oczach łzy. Nie dziwił się - konsekwencje tego, co tu przed chwilą zaszło, przerażały jego samego. Podszedł do niej.
-Czemu nie śpisz?
-Bo ja... ja... chciałam zobaczyć, jak jeździsz... - pociągnęła nosem - Ona nie ma prawa krzyczeć na ciebie!
-Dasza, to jest między nami - powiedział poważnie.
-Ja wiem, co chciałeś zrobić! Chciałeś sprawdzić, czy to jest w ogóle wykonalne. Ten lutz! Sonny, jesteś geniuszem, a ona myśli, że może...
-Dosyć już. Barbara Władimirowna ma powody, żeby się o mnie martwić.
-Przecież nie jest już twoją trenerką! Twoją matką też nie. Przecież wiesz, co robisz! Jesteś dorosły i możesz robić, co chesz!
Santino oparł się o najbliższą ścianę. Usłyszał od Daszy wszystkie swoje argumenty i teraz widział bardzo wyraźnie, jak bardzo były infantylne. Wystarczyło przez jedną sekundę spojrzeć z pozycji opiekuna. Był pewien, że gdyby Daria uparła się jeździć sama po nocach i to z kontuzją, przełożyłby ją przez kolano. Smarkacz. Miała rację. I żeby już wszystko miało to potwierdzić, zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć...
Dlaczego ona poszła? Dlaczego nie urządziła mu awantury na miarę Los Angeles? Przynajmniej Dasza by się czegoś nauczyła...
-Sonny, nic ci nie jest? - ton dziewczyny złagodniał - Trzęsiesz się...
-Nic, trochę mi zimno - ocknął się.
-Masz mokrą koszulkę...
-Tu mam suchą - próbował się uśmiechnąć. Sięgnął do szafki i zdjął przemoczony podkoszulek. Ważył słowa. Czuł na swoich barkach cały wychowawczy ciężar - Chyba jednak Barbara miała rację, bo lepiej...
Zamilkł. Dojrzał zmianę na jej twarzy i zorientował się, co zrobił. Ściągnął koszulkę. Idiota. Zobaczyła jego klatkę piersiową. Już nie muskularny tors typowy dla sportowców. Pokrywała go nie mapa pięknie wyrzeźbionych mięśni, tylko labirynt blizn, skoncentrowany głównie na lewej stronie. Po skalpelach, śrubach, drutach, jego własnych kościach, które przebiły skórę... Luba przyzwyczaiła się już do tego i on też przestał zwracać uwagę. Ale Daria widziała to po raz pierwszy...
Cisza.
Spuściła głowę, włosy zakryły jej twarz. Zbliżył się.
-Daszeńka... - spojrzała w górę na niego, łzy spłynęły jej po policzkach.
-Sonny... - pisnęła przez zaciśnięte gardło.
-No co ty... to już nie boli. Nie płacz...
___
Ok, jeśli chcecie jeszcze bardziej wszystko skomplikować, to możecie śmiało skończyć tą scenę jakimś nieoczekiwanym słowem lub wydarzeniem... a jeśli nie, to przyjmijmy, że Sonny się ubrał i odprowadził ją do łóżka, a sam udał się do swojego
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Pią 20:42, 18 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Ja tej sceny nie odważę się pociągnąć, bo obawiam się, że w mojej wersji Alexei skończyłby w więzieniu, a Santino byłby już martwy . ALE pozostawiam kwestię otwartą, a kluczowe są tu słowa "w tym samym czasie w innym miejscu", więc jak ktoś chce to TO miejsce można jeszcze pociągnąć .
__176__
W tym samym czasie Walentyna wylewała wiadra łez pod prysznicem. Wszystko poszło nie tak. Z procesem na czele. Nie wspominajac o "wsparciu" ze srony Yagudina. Nic tylko utopić się pod tym prysznicem.
"Jestem beznadziejna, Kanako ma rację, nie radzę sobie z tym wszystkim..." pomyślała i znów zaczeła głośno ryczeć. Czuła się samotna jak nigdy. Owszem, wiedziała, że może liczyć na współpracowników, ale... Nawet ich najlepsze wsparcie nie było w stanie jej teraz pomóc. Dalsze funkcjonowanie ośrodka stało pod znakiem zapytania. Czuła, że wszystko, czego się dotknie, zaczyna się sypać. Nawet nie słyszała, że w tym czasie ktoś wszedł do jej pokoju.
- Tom! - krzyknęła omal nie wypuszczając ręcznika z rąk. Tom machinalnie zakrył oczy.
- Nic nie widzę! - odpowiedział przyciskając dłonie do twarzy, chociaż nie raz widział jej nagie plecy. Ale nie przód...
Poczuł jednak ciepło bijące po gorącym prysznicu z jej ciała po tym jak usiadła obok. Po sekundzie miał mokrą koszulę, gdy oparła mokrą głowę na jego ramieniu. Objął ją nieco speszony.
- Co ty tu w oglóle robisz? - spytała nagle.
- Korea też trąbi o tym procesie, myślisz, że mogłem tam wysiedzieć?
- Wiem, zawaliłam... - wymamrotała żałośnie.
- Daj spokój - rzekł łagodnie.
Żadne słowa nie były potrzebne. Po doktor Loranty leżał na pani prezes, a jej ręcznik niebezpiecznie się rozluźniał.
- Tom, przestań! Nie mogę! - odwróciła twarz.
- Nie możesz, czy nie chcesz?
- Tom, jesteś fantastycznym facetem, ale nie chcę, żeby to zostało wykorzystane w rozprawie... Już widze, jak Kanako podważa twoje zeznania!
- Wal, proszę cię... przez chwilę nie myśl o tej rozprawie - rzekł poważnie.
Walentyna nic nie powiedziała. Wtuliła się w jego ramiona wciąż pociągając nosem.
- Będzie dobrze, zobaczysz - powedział, głaskajać ją po głowie. Odpowiedział mu miarowy oddech.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Pią 22:31, 18 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Hm... mnie strasznie kusi, żeby jakoś tę scenę pociągnąć, ale się boję, że zepsuję... a tego bym nie chciała, bo, jeżeli mam być szczera, Zuza, to ta twoja część jest wspaniała Dlatego... ja też napiszę "W tym samym czasie, w innym miejscu".
__177__
Lucy marzyła w tej chwili tylko o jednym. O kąpieli. Najlepiej z dużą ilością bąbelków. Kiedy wreszcie znalazła się na terenie ośrodka, było już późno, ale jeszcze z daleka dostrzegła zapalone światła na hali lodowiska. Szła o zakład, że to Sonny ku rozpaczy Barbary do późna w nocy maltretuje taflę i, co gorsza, swoje własne ciało. Uśmiechnęła się do siebie. Trzeba będzie przemówić chłopakowi do rozsądku, ale nie była wcale pewna, czy to jest właśnie jej rola. Skoro nawet Barbary nie słuchał... nie posłucha nikogo. Snując takie rozważania ruszyła w kierunku schodów, kiedy zauważyła idącą korytarzem Barbarę.
- Cześć - przywitała się
- Cześć, Lucy. - odpowiedziała jej Szerewiczowa - Fajnie, że już wróciłaś
- Też się cieszę. - uśmiechnęła się Barfield - Co słychać ciekawego?
- Absolutnie nic, poza tym, że Santino postanowił doprowadzić się do śmierci z wyczerpania. - rzekła wzburzona
- Tak właśnie myślałam, że to on jest na lodowisku. - westchnęła Lucy
- Nie mam już do niego siły. - powiedziała Barbara
- Wiem, że się o niego martwisz, ale może on wie co robi...
- Guzik wie! - żachnęła się choreografka - Gówniarz jeden... - mruknęła pod nosem - Zabija się dla jakiegoś durnego lutza...
- Masz ochotę na kakao? - zapytała nagle Lucy - Jak mam podły humor, zawsze mi to pomaga. Mam u siebie spory zapas, więc zapraszam, przy okazji będziesz mogła się wygadać i obsmarować Sonny'ego od góry do dołu, jeżeli masz ochotę. - uśmiechnęła się - Niczego mu nie powtórzę. - obiecała
- Nie potrzebuję psychologa. On potrzebuje. - odparła Barbara
- Kto mówi o psychologu? - zapytała Lucy z niewinną miną - Ja mówię o najzwyklejszej w świecie babskiej rozmowie przy kubku gorącego kakao.
- Skoro nie zamierzasz robić mi psychoanalizy... - Barbara mrugnęła do niej porozumiewawczo - to może się skuszę na to kakao.
- Świetnie. W takim razie idziemy do mnie. Pół godziny temu rozmawiałam przez telefon z Sinead i Charlie zdążył już zasnąć u niej, więc dzisiejszej nocy mam, jak to mówią, wolną chatę. - uśmiechnęła się
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Sob 13:40, 19 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
No, proszę! Tom wraca wyposzczony z Korei i od razu rzuca się na naszą panią prezes... powiedziałabym, że teraz ma podwójną motywację, żeby zeznawać jak trzeba, bo gdy Wal będzie miała z głowy ten proces, to kto wie...
Monika, po pierwsze - dzięki Po drugie doszłam do wniosku, że zaczynam od poranka, bo jakieś nieoczekiwane wydarzenia w szatni mogłyby rzeczywiście doprowadzić do katastrofy. Ich wzajemne relacje chyba by już nie odżyły, gdyby któreś powiedziało "kocham cię" a drugie "ale ja mam kochankę 2 razy starszą od ciebie" W każdym razie, jeśli Daria do tej pory widziała Sonny'ego jako kryształowy ideał, to teraz jeszcze jest on weteranem noszącym chwalebne blizny... myślę, że może nawet Lucy będzie mogła z nią kiedyś o tym porozmawiać...
__178__
-Nie wiem, czy wiesz, ale ochrona tego kompleksu skrupulatnie zapisuje, o której wyłączono światła na salach i lodowiskach; do wiadomości prezesa...
-Wiem - odpowiedziała, podnosząc wzrok znad notatek.
-Mieliście wczoraj trening z Santino?
-Może usiądziesz, Alexei'u Konstantinowiczu? - otaczało ich morze krzesełek, bo Barbara przygotowywała się do treningu, obserwując pustą jeszcze taflę z dwudziestego rzędu na trybunach - I przestaniesz zadawać mi pytania, na które znasz już odpowiedź.
-Rzeczywiście znam, bo zarówno Daria, jak i Santino znaleźli się z samego rana w moim biurze. Moja córka uparcie ignoruje ciszę nocną, nie sądzisz? Sonny chciał, żeby się przebiegła wieczorem do pomnika Piotra pierwszego, ale kazałem mu wymyślić coś innego; w końcu to już recydywa...
-Kazałeś mu wymyślić karę dla niej? Przy niej? U ciebie na dywaniku? - mimo wszystko Barbara nie podejrzewała Alexei'a o taką zagrywkę.
-W końcu jest jej trenerem - wzruszył ramionami.
-Myślę, że zdajesz sobie sprawę, że to była bardziej kara dla niego, niż dla niej.
-A uważasz, że na nią nie zasłużył?
Nie odpowiedziała.
-Cóż, nie mnie go wychowywać. Ale muszę mieć na uwadze dobro mojej córki i mojego ośrodka. Brak dyscypliny u trenera od razu, jak widzisz, odbija się na zawodniku. A Sonny, mimo wszystko, jest moim, Toma i Walentyny podwładnym. Wiem, że tobie jest przykro, bo wydaje ci się, że on nie miał dzieciństwa, czy coś i tak dalej, ale on sam chce, żeby go traktować, jak dorosłego. Niech mi da ku temu podstawy!
-Masz całkowitą rację, Alexei'u Konstantinowiczu. Najbardziej w tym, że jest mi przykro - wstała - Bo jeśli nic się nie zmieni, ty, Tom i Walentyna będziecie musieli pomyśleć o mniej zakamuflowanych sposobach wyrażania swojego niezadowolenia wobec jego postawy - spojrzała mu w oczy - To powiedziawszy, uważam, że powoli zaczynasz wariować...
-Barbaro Władimirowno...
-Daj mi skończyć! Wiem, że Moskwa naciska na ciebie, a ty siedzisz na końcu świata i wydaje ci się, że tracisz kontrolę. Więc albo tam jedź, albo powiedz wreszcie tym wszystkim pajacom, żeby się zamknęli i dali ci spokój. Zanim ci się zacznie wydawać, że Tom i Wal wrobili cię w ten ośrodek, który rujnuje ci życie.
-To nie tak...
-Proszę... Musisz się oswoić z myślą, że to jest dom wariatów - uśmiechnęła się. Patrzyli na dół, gdzie na tafli zrobiło się tłoczno od małych łyżwiarzy, a za bandą stanął Paweł Żarski, wspierany przez Sonny'ego. Przez chwilę trwała cisza.
-Dwadzieścia pięć lat to dużo i mało... - zamyślił się Alexei.
-Zgadzam się.
-Ja w jego wieku... - nie dokończył - Ma prawo jeszcze popełniać błędy, prawda?
-Tak. Ale z drugiej strony: ilu dwudziestopięciolatków dostało tak ogromną szansę, jak on? Który doświadczony trener nie wyskoczyłby z butów na myśl, żeby tu pracować? - oprócz może samej Barbary, którą trzeba tu było zaciągać siłą - Jeszcze z twoją córką.
-Hmm... - mruknął - Paweł to w ogóle się rozwiódł, żeby tu pracować...
-Słucham?! - Barbara wlepiła oczy w szefa.
-To znaczy... on mówił, że Archangielsk to był pretekst, na który czekał... I że nawet jego dzieci przyjęły to z ulgą...
Tymczasem na dole juniorzy Żulina gonili się po tafli.
-Grisza ma świetne krawędzie, ale łatwo gubi oś rotacji. Myślę, że możemy nad tym popracować.
-Aha... - uśmiechnął się z zakłopotaniem jeden z ojców, który przyjechał w odwiedziny. Teraz przynajmniej był pewien, że ma przed sobą specjalistę.
-Często pomagasz Pawłowi Pietrowiczowi? - zapytał.
-Ja mu nie pomagam, ja się uczę od niego, Antonie Michaiłowiczu.
Mężczyzna mógł tylko pokiwać głową.
-Hej, Sonny, sorry, że ci przeszkadzam, ale jedziemy z tatą do miasta i może trzeba będzie przesunąć trening. W każdym razie, jak się spóźnię, to nie moja wina, więc oszczędź mi jakichś wymyślnych tortur z tej okazji.
-Ok, dzięki. Nie musiałeś mnie informować osobiście...
-Byłem w okolicy - mrugnął. Cody póki co stał na lodzie, patrząc z rozdziawioną buzią na rosyjskich nastolatków próbujących skakać kombinacje - Lecę, do zobaczenia wieczorem!
Ojciec Griszy nie wiedział, co go bardziej zdziwiło. To, że przed chwilą był tu Julien Joubert we własnej osobie, czy to, że do tej pory myślał, że Santino jest Amerykaninem. Albo Polakiem? Albo Francuzem...? Po chwili jednak ten chłopiec o niezidentyfikowanej narodowości znikł z jego pola widzenia, bo przy drzwiach prowadzących na korytarz dopadł chyba jakąś inną trenerkę z tego ośrodka.
-Błagam, wysłuchaj mnie - jęknął.
-Sonny... - Barbara uśmiechnęła się smutno - Chodź do pokoju trenerskiego, to porozmawiamy.
Chłopak nie wytrzymał jednak tych kilkuset sekund.
-Jestem idiotą. Przepraszam. Naprawdę przepraszam... Zachowałem się jak szczeniak... To się więcej nie powtórzy, obiecuję... Zrozumiałem, gdy Dasza...
-Dobrze, dosyć już - przerwała potok ekspiacji. Sonny patrzył na nią wyczekująco, przepuszczając ją w drzwiach. Na szczęście pokój trenerów był pusty - Słyszałam, że dostaliście za swoje? - spojrzała na niego.
-No... to znaczy... - spuścił głowę - pan prezes...
-To nie wracajmy już do tego - rozgrzeszyła go, wskazując mu miejsce na kanapie - Jak ręka?
-Coraz lepiej... - powiedział, posłusznie siadając - Barbaro Władimirowno... gdzie są moje łyżwy?... - jęknął.
-Oddałam je Daszy.
-Co?!
-Wytłumaczyłam jej, jak to łyżwy są najważniejszą rzeczą, jaką posiada łyżwiarz i jak to nie wolno rzucać ich i ot tak zostawiać na pastwę losu... - Sonny chciał coś powiedzieć, ale było mu wstyd. Rzeczywiście pobiegł wczoraj za nią, porzucając figurówki przy bandzie - Nie wiem, czego zażąda od ciebie za wykup fantów, może będziesz śpiewał piosenki - uśmiechnęła się, rozkładając ręce i sięgnęła po dzbanek z kawą. Gdy się odwróciła, Santino siedział skulony z twarzą ukrytą w dłoniach.
-Sonny...
-Jakie to było głupie... I jeszcze wszystko na nic... Wiem tyle samo o lutzu w tym programie, co wiedziałem wcześniej... Cholera...
Usiadła koło niego.
-Ale przynajmniej teraz jedno jest pewne: to nie jest związane z jego techniką. I to już nie twój problem...
[EDIT:]
po pierwsze, sorry, że takie to długie. po drugie umówmy się, że nie jest do końca "poranek" - przynajmniej nie dla sportowców, Yagsa "z samego rana" było też w prezesowskiej strefie czasowej. Bo teraz zorientowałam się, że Barbara musiała wcześniej rozmawiać z Daszą - więc jeśli tego dnia akurat była jej kolej żeby wysłać wszystkich na poranną gimnastykę, to wtedy przekazała Daszy łyżwy. Powód dla którego Barbara nie robi Sonny'emu wielkich awantur to przede wszystkim rozmowa z Lucy a po drugie to, że rankiem Dasza też była w nastroju "Sonny jest herosem, owszem, ale zgadzam się, że powinien o siebie dbać" (w końcu nosi tyle blizn na sobie... chlip chlip ) więc jest jakby teraz też trochę po jej stronie. Więc jest generalnie koło południa... ok?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Piscess dnia Sob 15:26, 19 Lut 2011, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Wto 21:12, 22 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
__179__
- Jest dziś Wal, znaczy pani przes? - Lub wpadła do sekretariatu jak bomba.
- Przykro mi, ale pani prezes ma dziś chorobowe - odpowiedziała Kyoko znad komputera.
- Chorobowe? A nie urlop? - zdziwiła się Rosjanka.
- Doktor Loranty tak kazał - Kyoko rozłożyła ręce, ale jej uśmiech mówił, że pani prezes jest w dobrych rękach.
- Okeeeej... - mruknęła Luba i zamknęła drzwi. Stanęła na chwilę zastanawiajać się, czy ma iść do pokoju Walentyny, gdzie być może siedzi i nadal wypłakuje proces... Ale jeśli wypłakuje, to może na ramieniu Toma? Czy w ogóle powinna tam iść? A może Tom jest w gabinecie i tam powinna się udać? Z lekkim niezdecydowaniem wybrała jednak gabinet.
~
- Sonny mam złą i dobrą wiadomość - oznajmiła po powrocie z gabinetu, znajdując chłopaka w szatni, czekajaćego na trening z Julienem.
- Jak bardzo jest ta zła? - zrobił smutne oczka. Luba objęła go od tyłu.
- Muszę jechać jutro do Japonii... Na kilka dni. Mam nadzieję, że nie wiecej niż tydzień.
- Znowu? - zmarkotniał.
- Dobra wiadomość jest taka, że jeśli wszystko pójdzie dobrze to... - zawiesiła głos. Wolała na razie nie wspominać o obietnicy Barbary, że po wszystkim się wyszaleją, wiele kwestii było zbyt niepewnych. - To wszyscy odpieprzą się od tego ośrodka. Wiesz kogo mam na myśli - ściszyła głos. Kathy mogła być wszędzie, też wróćiła z Japonii.
- Rozumiem... Ale czemu ty? Wal nie może jechać?
- Wiesz w jakim ona jest stanie poza tym mam myślę, że wreszcie będę mogłą się wykazać dziennikarsko! - uśmiechnęła się.
- Będę tęsknił - pocałował ją.
- Pójdę się spakować, do zobaczenia wieczorem - puściła oko i wyszła.
~
- Co to jest? Psychotrop? - spytała Walentyna spoglądajać z podejrzliwością na niewielki słoiczek z białymi tabletkami, który wręczył jej Tom z nakazem absolutnego wypoczynku przez najbliższe kilka dni.
- Witaminy - odpowiedział i od razu dodał widząc jej minę pt. "taaa, jasne, wariatkę ze mnie robisz". - Twój organizm ich potrzebuje, nie oszczędzałaś się, gdy mnie nie było. Mówiłęm, że powinnaś o siebie dbać - rzekł z troską.
- Powiedz to naszemu cudownemu panu i władny Alexeiowi Yagudinowi. Dla niego wszystko, co robię to mało - odparła smętnie.
- Pogadam z nim. Tymczasem masz odpoczywać, jasne?
- Nooo...
- I, Wal...
- Słucham?
- Przepraszam za wczoraj...
Walentyna zamilkła na chwilę, spuszczajać wzrok.
- Tom, jesteś super, ale... Nie chcę,żeby to rzutowało na proces spadku Yujiego. I na cokolwiek... Po prostu... Na razie nie chcę z nikim być, ok? Bądźmy przyjaciółmi, jak do tej pory... - rzekła.
- Jasne - odpowiedział, udając, że wcale go to nie obeszło tak jak w rzeczywistości.
"Czemu nie możesz uwolnić się od widma Yujiego?!", pomyślał kładąc głowę nabiurko, gdy zamknęły się za nią drzwi. "Co mogę zrobić???"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Czw 17:18, 24 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Cieszę się, że Luba się ruszy - zarówno w sprawie Kathy, jak i z Archangielska. Bo generalnie z każdym dniem, z którym Luba nie wyjeżdżała z naszego ośrodka, coraz mi bliżej było do sceny, w której Sonny wychodzi na męską szowinistyczną świnię bo przecież oni w ogóle nie byli na etapie kiziu-miziu - pojechał do Archangielska i żadne nie płakało na lotnisku a teraz ta extra-wpływowa dziennikarka nie wraca do pracy, tylko z nim siedzi i jeszcze planuje wakacje, na które on na pewno się nie zgodzi, bo przecież jeszcze zanim się wygrzebiemy z procesów, Daria będzie w trakcie bezpośrednich przygotowań do sezonu, a potem... będzie sezon - od początku jesieni.
(to że się nie zgodzi, nie znaczy, że nie pojedzie - Barbara z nim nie wytrzyma i wyśle go na księżyc, czy coś )
Jak to widzicie?
Druga sprawa dotyczy Juliena. Generalnie na początku powiedziałam, że nie mam nic przeciwko, żeby był homoseksualistą, ale już wtedy nie pasowało mi to, że kilka części wcześniej frankofońscy chłopcy sobie z tego żartują w szatni (Louis sugeruje sny erotyczne z Plushenką jr. itd.) W każdym razie na pewno nie widzę go, jako zagubionego, delikatnego chłopca, który ten fakt ukrywa, mimo że jest zakochany w ślicznym-młodym-utytułowanym trenerze, płacze w poduszkę, wiesza plakaty na ścianach, a jeszcze Brian go dręczy jakimś lutzem... Bo to trochę nie pasuje do jego osobowości (o której wiemy, że jest nieco bezczelny, wyszczekany, o czym przekonała się Carrie najbardziej, Daria - która go nie zna osobiście - mówi o nim ''nadęty'', ja myślę o nim "dumny"). Ale nadęty i homoseksualny to trochę typ... Johnny'ego Weira. W sensie, nie wykluczam żadnej z orientacji (bi?) ale na pewno jest to facet, który może się posunąć do wszystkiego, żeby z czegoś zadrwić. Widzę go bardziej jako cynika - bo przecież jakoś trzeba sobie radzić z tym, że jest synem Jouberta, a nic wielkiego wśród seniorów nie osiągnął (nigdzie nie było że mistrz świata, nie? - nawet załóżmy, że miał po prostu pecha - przecież leżał w szpitalu ostatnio) czy z różnymi innymi rzeczami, i tu już opcjonalnie: np. karuzelą kobiet jego ojca (Francuzi!) Ale też nie jest nihilistą, ma szacunek do ojca-trenera, opiekuje się Codym, rozmawia z Lucy nie w tonie ''buntownika z wyboru'' itd.
Jeśli uważacie że za dużo jest w tej wypowiedzi stereotypów, albo że są argumenty, żeby na to spojrzeć inaczej, to piszcie. Nie mówię, że musimy wszystko do końca ustalać, tylko się dzielę przemyśleniami (sorry! matko, jakie to długie...)
Mam jeszcze personalną kwestię - Jakie są (lub mają być) relacje Lucy i Briana Jouberta? Czy oni się znali wcześniej, czy się lubią, czy on jej ufa w sprawie Juliena? Monika?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Piscess dnia Czw 17:23, 24 Lut 2011, w całości zmieniany 4 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Pią 0:45, 25 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Hm... Co do Juliena to ja go odbieram jako doświadczonego prowokatora. Kogoś, kto lubi być w centrum uwagi i nie ważne, że przy tym ktoś go znienawidzi, albo się go wystraszy. Nie obchodzi go, że ktoś może go postrzegać w złym świetle, byle tylko zwrócił na niego uwagę. Może to wynikać z tego, że czuje się zaniedbany przez ojca, albo niedowartościowany (bo ojciec był gwiazdą, a on sam na lodowisku raczej nie błyszczy) i próbuje "zabłysnąć" na każdy inny sposób. Tu wystraszy Sonny'ego udając, że jest w nim zakochany (chociaż nie wykluczamy, że to jest akurat prawda), tam zszokuje Carrie, jeszcze innym razem zachowa się jeszcze inaczej. Tak, by być wieczną zagadką, żeby nikomu nie udało się go rozgryźć. Rozumiecie o co mi chodzi?
A Brian i Lucy? Moim zdaniem nie znali się wcześniej. Oczywiście słyszeli o sobie nawzajem, ale nigdy się nie spotkali. Brian jest raczej sceptycznie nastawiony do jakiejkolwiek psychologicznej interwencji, ale powierzył Lucy swojego syna, bo uznał, że musi spróbować wszystkiego, byle tylko zrobić z niego mistrza. Czyli jak to przypadkiem coś pomoże to super, ale jak nie, to on i tak na cuda nie liczył. Co wy na to?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Pią 15:39, 25 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Podoba mi się myślę, że to ma sens
Miałam jeszcze jeden pomysł związany z tym "zakochaniem" - może to jest taka reakcja na okazane mu dobro i ciepło? w sensie, ludzie, którym tego bardzo brakuje, cenią bardzo wysoko nawet najprostsze gesty. tylko że to by go stawiało w raczej przykrej sytuacji w punkcie 0 - a może nie widzimy Briana jako aż tak rozczarowanego...
w każdym razie, pewnie się jeszcze okaże Twoja kolej, Ghanima!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Sob 0:51, 26 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
_180_
Poranek Lucy spędziła w towarzystwie Daszy, która oznajmiając, że naprawdę nie może czekać do ich popołudniowej sesji, wpadła do jej gabinetu punktualnie o godzinie 6:30 rano.
- Wiesz, która jest godzina? - zapytała ziewając pani psycholog, która właśnie z kubkiem kawy w ręku przeglądała notatki z sesji z Julienem.
- Wiem. - powiedziała Dasza - Ale nie było pani tyle czasu...
- Zaledwie pięć dni. - wtrąciła Barfield z przekąsem
- Nieistotne. - Dasza ciężko opadła na fotel, zupełnie tak jakby miała za sobą bieg maratoński. - Dużo myślałam. - powiedziała i zamilkła
- I co wymyśliłaś? - zaciekawiła się Lucy siadając naprzeciw niej
- Że życie jest niesprawiedliwe. - odpowiedziała łyżwiarka
- Nie ty pierwsza dochodzisz do takich wniosków. - uśmiechnęła się Barfield - Mogę spytać co dokładnie cię do nich doprowadziło?
- Sonny. - odpowiedź była krótka, ale po chwili Dasza kontynuowała - To, co go spotkało. To jest właśnie niesprawiedliwe. To, że nie może już jeździć na łyżwach, bez doprowadzania się do stanu skrajnego wyczerpania. A tyle jeszcze przed nim było! - im dłużej dziewczyna mówiła, tym bardziej mokra była jej twarz.
- Dasza... - zaczęła Lucy, kiedy łyżwiarka wyraźnie nie była w stanie powiedzieć niczego więcej - ...nie wydaje mi się, żeby Sonny chciał by się nad nim użalano. - powiedziała starannie ważąc każde słowo - A już na pewno nie chciałby, żebyś ty czuła się z jego powodu nieszczęśliwa.
- Ale ja tak się właśnie czuję. - wyszlochała - Ja nie wiem co się ze mną dzieje.
- Powiem ci. - odparła Lucy - Sonny jest dla ciebie kimś ważnym, kimś, na kogo zawsze mogłaś liczyć, który starał się zaradzić wszystkim kłopotom jakie się pojawiały na twojej drodze, mam rację?
Dasza bez słowa pokiwała głową.
- On był właściwie na każde twoje skinienie, jak kłóciłaś się z rodzicami, albo po prostu za nimi tęskniłaś, kiedy oni byli w Moskwie, a ty trenowałaś w Petersburgu. Mogłaś się wypłakać na jego ramieniu kiedy zawiodłaś się na Nikicie Aleksandrowiczu. Nigdy cię nie osądzał, zawsze starał się zrozumieć. - ciągnęła Lucy - I wiem to wszystko bo sama mi o tym mówiłaś. A teraz odkryłaś, że on także ma problemy, rany, i nie mówię tylko o tych cielesnych, o których dotąd miałaś mgliste pojęcie. Zrozumiałaś, że nie wiesz o nim wszystkiego... a chciałabyś. Bo to wydaje ci się w porządku, że skoro on zawsze pomagał tobie, teraz ty mogłabyś pomóc jemu.
- No i co ja mam teraz zrobić? - zapytała Dasza ocierając łzy chusteczką, którą podała jej pani psycholog
- Myślę, że szczera rozmowa byłaby dobrym pomysłem. Powiedz mu, że się o niego martwisz. Niech wie o tym od ciebie. Bo niedomówienia są najgorsze. I wtedy on powie ci, czy masz czym się martwić. Jeżeli traktuje cię poważnie, a wierzę, że tak jest, nie będzie kręcił i kłamał. I cokolwiek powie, powinnaś mu uwierzyć. Jak będzie twierdził, że sobie już poradził z nagłym końcem kariery, nie zakładaj z góry, że mówi tak, by poprawić ci nastrój. Być może naprawdę już to sobie przepracował w głowie i westchnienia i żale nad tym co utracił, zamiast pocieszać, niepotrzebnie mu o tym przypominają.
- Czyli mam z nim porozmawiać?
- No... bez tego raczej się nie obejdzie
________
Sorry, że tak krótko i że to niczego w zasadzie nie wnosi, ale gdybym miała myśleć nad czymś lepszym znów pojawiłby się długi zastój, bo mam teraz trudny czas...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Sob 2:25, 26 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Opowiadanie można od czasu do czasu potraktować terapeutycznie
Ja wracam na chwilę do męskiej szatni.
_181_
Julien minął się z Lubą zaraz za drzwiami. Francuz obejrzał się za nią, a gdy jego głowa powróciła z kadru z ''Egzorcysty'' do normalnej pozycji, napotkał od razu spojrzenie Sonny'ego.
-No nieźle... - skomentował w ogóle nie speszony, kiwając głową. Santino tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. - Czy to nie jest ten moment, w którym mówisz mi, żebym trzymał łapki z dala, albo osobiście wybijesz mi zęby?
-Nie... - odpowiedział. ''Bo przecież kobiety cię w ogóle nie interesują'' miał na końcu języka. Ale się powstrzymał, bo wizja tego typu pomyłki była przerażająca - Nie jestem o nią zazdrosny - przyznał szczerze.
-Bo nie jesteście razem na poważnie, czy dlatego, że jesteś jej pewien? W końcu siedzi tu na końcu świata...
Sonny zamknął szafkę i podniósł oczy na zadziwiająco wnikliwego Francuza.
-Jakby to nie zabrzmiało... chyba z obu tych powodów naraz. A ty lepiej wskakuj w łyżwy i na taflę - pogonił go, pokazując mu zegarek.
-Już! Naprawdę jesteś aż takim despotycznym trenerem? - jęknął z zamierzoną przesadą.
-Nie, ja się tylko boję twojego ojca - odparł z uśmiechem.
-Bo zmierzy cię tym spojrzeniem Władcy Ciemności?! - Julien wykrzywił twarz, dodając do tego bardzo teatralne gesty. Zaśmiali się.
-Pamiętaj, że jesteś do niego podobny! - wytknął mu.
-Zawsze zapominam! Dostałeś gęsiej skórki? Przytulić cię?
-O, nie! - cofnął się Sonny - Tafla. Trzydzieści sekund. Czekam.
Po powiedziawszy, wyszedł z szatni, coraz bardziej skonfundowany.
''Władca Ciemności'' był dopiero w drodze na taflę.
-Mój syn słuchał tych nagrań przez cały czas pani nieobecności i na razie nie widać żadnych efektów.
-Proszę mu dać trochę więcej czasu - Lucy uśmiechnęła się uprzejmie, choć ton Jouberta ją drażnił.
-Ja nie mam czasu! Zbliża się sezon, a jego program krótki to jest katastrofa...
-Rozumiem, że presja jest ogromna i jestem pewna, że Julien też to odczuwa - powiedziała z naciskiem, ale nie była pewna, czy Brian zrozumiał - Nasz specjalista techniczny robi wszystko, co w jego mocy, a nawet - z tego, co słyszałam - i więcej. Proszę to docenić...
-Docenię wyniki - przerwał jej. Lucy odczekała chwilę i postanowiła mimo wszystko skończyć swoje zdanie.
-...a jeśli chodzi o mój wkład w rozwój Juliena, nie przesądzałabym niczego, zanim z nim nie porozmawiam.
-Ściskam was, do usłyszenia! - Tatiana pomachała im z plazmy.
-Kocham cię, mamo!
-Pa, kochanie! - zdążył powiedzieć Alexei, zanim się rozłączyli. Wstał - Okej, Dasza, muszę wracać do pracy...
-Dzięki, tato - powiedziała cicho.
-Za co?
-Za to, że jej nie powiedziałeś... o wczorajszym...
-To nie było aż tak poważne, żeby mieszać w to mamę - mrugnął - Ale wolałbym, żebyś uważała na ciszę nocną. Sportowcy potrzebują snu...
-Tak, wiem, wiem.
-A czyje to łyżwy? - zdumiał się, dostrzegając na podłodze jej pokoju czarne figurówki.
-Sonny'ego. Ale to długa historia.
-Hmm... - spojrzał na nią - Może bez nich on też przestanie lunatykować po tafli - zauważył, sięgając w stronę klamki.
-Tato?
-Tak, skarbie? - odwrócił się.
-Bo jak miałeś tą kontuzję... i musiałeś skończyć karierę... to jak ci się udało... no bo jak się z tym... z tym pogodzić? - w chwili kiedy jej słowa zawisły w powietrzu, żałowała, że zapytała. Ale Yagudin uśmiechnął się.
-Daszeńka, nie myśl o tym. Nic ci nie będzie, Tom czuwa - zapewnił ją - A jeśli chodzi o mnie, to wiem jedno: że ta cała historia ma dobre zakończenie.
-Naprawdę? Jakie? - zaciekawiła się.
-Mam ciebie - opowiedział - Lizę i Dimę. To tak naprawdę jest najważniejsze.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Valka
Administrator

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1629
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Sob 14:09, 26 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
__182__
Gdy Julien wpadł na taflę natychmiast rozpędzając się do rozgrzewkowego rozjazdu Santino dostrzegł na trybunach postać, która najrzadziej odwiedzała lodowisko.
- Wal, co ty tu robisz? - spytał podchodząc do pani prezes na urlopie owiniętej ciepłym szalem.
- Widok jeżdżących łyżwiarzy mnie uspokaja - wyjaśniła. - W końcu to z miłości do łyżwiarstwa założyłam ten ośrodek, prawda?
- No fakt - Sonny podrapał się w głowę z lekkim zakłopotaniem, że nie domyślił się tak oczywistej rzeczy.
- Nie wiem czy wiesz, ale Luba poleciała dziś do Japonii... - zmienił temat, a po chwili namysłu dodał. - Była kilka minut temu... się pożegnać - zaczerwienił się.
Walentyna tylko westchnęła, dając do zrozumienia, że woli o tym nie rozmawiać. Zapadła niezręczna cisza. Aby ją nieco przerwać, Sonny kazał Julienowi zacząć ćwiczenia nieszczęsnego lutza. Chłopak posłusznie zaczął perfekcyjnie wykonywać sekwencję bez muzyki. Znał ją tak dobrze, że mógłby ją wykonywać nawet na śpiąco w środku nocy. Po chwili krótki najazd i... gleba. Sonny zakrył ręką twarz.
- Spróbuję jeszcze raz! - krzyknęła kopia Jouberta seniora. Wcale nie wyglądał na przejętego tym, że mu nie wyszło.
- Nie mam pojęcia, co w tym lutzu jest nie tak - Santino rozłożył ręce w bezsilności przed Walentyną. - Brian domaga się efektów i chodzi coraz bardziej wkurzony, a ja naprawdę nie wiem o co chodzi... Lucy też chyba jest bezsilna, bo żadne z nas nie może odkryć przyczyny.
- Słyszałam o tym - rzekła pani prezes. - A tak z innej beczki, Sonny... Sorry, że pozwolę sobie na szczerość, ale... Czy Julien na ciebie nie leci?
Santino początkowo trochę się zmieszał. Skąd Walentyna mogła to wiedzieć? Z drugiej strony, w końcu ona musi wiedzieć tutaj wszystko, wolał nie pytać, żeby znów się nie zbłaźnić jak wcześniej.
- Wolałbym o tym nie wyrokować... - odparł dyplomatycznie.
- Ja nie jestem tak na bierząco z tym, co się dzieje na treningach, ale moim skromnym zdaniem on po prostu nie chce poprawić tego lutza - stwierdziła Walentyna przyglądając się jeździe Francuza. - Najpierw może mu nie wychodziło pod presją ojca, wtedy to by była kwestia kilku sesji z Lucy, ale wiesz... Młody chłopak, którego karierą steruje ojciec nie interesujący się jego opinią, a tu nagle pojawia się taki cudowny i życzliwy trener... Dodając do tego przypuszczenie, że Julien może być homo, to...
- Wal, jesteś pewna??? - spytał Santono z niedowierzaniem. Spojrzał na Juliena po raz kolejny zaliczajacego glebę z miną, jakby Walentyna własnie przed chwilą odkryła przed nim Amerykę.
- Pewna być nie mogę, bo przecież nie wiem, czy problem orientacji Juliena jest prawdziwy, czy nie, ale.. ugh! Sonny! - próbowała wyjaśnić, ale Sonny właśnie rzucił się jej na szyję i dał solidnego buziaka w policzek. W tym samym momencie Joubert zaliczył najsolidniejszą glebę i to nie przy skoku, ale na najłatwiejszej prostej.
- Za co? - jęknęła w uścisku.
- Wal, jeśli masz rację to... - zapalił się młody trener.
- To co?
Santino puścił ją i nagle wpadł w zadumę.
- Hm, no właśnie... - spojrzał na chłopaka. Julien zaczął się zbierać z lodu wzdychająć teatralnie.
- Chyba trzeba będzie w końcu to wyjaśnić - zasugerowała pani prezes. - Jakaś specjalna sesja z Lucy, czy coś... Chłopak musi się w końcu zdeklarować. Żeby jakoś... bo ja wiem... wyjaśnić wszystko, oczyścić atmosferę. Inaczej on będzie tak skakał bez końca, a my nie będziemy wiedzić co siedzi w jego głowie. Ale musiecie to uzgodnić z Lucy i ewentualnie wpłynąć na to, żeby jego myślenie nie przerzucało się na te lutze.
- Pogadam z nią - Santino uśmiechnął się.
Nie wiem, czy takie tłumaczenie tego lutza Wam pasuje, jakby co, to może być oczywiscie gdybanie Walentyny, ale może coś z tego wyniknie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Sob 15:48, 26 Lut 2011 Temat postu: |
|
|
Super szczerze mówiąc miałam inny pomysł na myśli, ale ten wydaje mi się niezły, a co ciekawsze - nawet lepszy, jeśli okaże się nieprawdziwy! bo przecież jak Brian się dowie o czymś takim to wyjmie berettę i go osobiście zastrzeli... cała ta koncepcja może się spokojnie zamienić w polowanie na czarownice, i zawierać w sobie dużo - biedny Julien - kłótni, łez i trzaskania drzwiami.. <zaciera rączki>
chyba, że ustalamy, że tak rzeczywiście jest i wtedy wszystko na barkach Lucy... więc jeśli Ci to pasuje, Monika, i masz pomysł, to śmiało
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Śro 16:31, 02 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
_183_
- Julien, skup się! - Lucy upomniała go nie wiedzieć już który raz w ciągu ostatnich czterdziestu minut.
- Tak jest, pani doktor! - zawołał w odpowiedzi chłopak, zupełnie tak jakby meldował, wykonanie rozkazu. Ale nie wykonywał go. Barfield widziała aż nazbyt wyraźnie, że młody Joubert nie jest dziś w nastroju do jakiejkolwiek konstruktywnej pracy.
- Jeżeli nie potrafisz dzisiaj wykonać tak prostego ćwiczenia, to znaczy, że coś się stało. - powiedziała prosto z mostu - Powiesz mi co?
- A muszę? - zapytał wyzywająco
- Nie musisz. - westchnęła - Ale jeżeli chcesz, żeby coś się zmieniło na lepsze, to myślę, że powinieneś mi zaufać.
- Przed chwilą... to znaczy tuż przed moim przyjściem tutaj, rozmawiałem z ojcem. - rzekł Julien po dłuższym milczeniu - Powiedział mi, że jeżeli nie rozstrzygniecie o co chodzi z moim lutzem w programie krótkim, to trzeba będzie niebawem poszukać kogoś, kto zdoła to zrobić. Krótko mówiąc, nosi się z zamiarem wyjazdu. To znaczy robi ze mną dokładnie to samo, co sam robił, gdy był zawodnikiem. Jak coś nie wychodzi, trzeba zmienić trenera.
- Rozumiem, że takie podejście ci nie odpowiada. - upewniła się Lucy
- Dobrze pani rozumie. Bardzo mi ono nie odpowiada.
- A powiedziałeś o tym ojcu? - zaciekawiła się pani psycholog
- Nie. - odparł krótko - Z nim się nie da rozmawiać. Już nie.
Nastała cisza, którą Julien przerwał dopiero po kilku minutach
- Ja nie chcę stąd wyjeżdżać. - powiedział nagle uderzając w płaczliwe tony, a Lucy nie mogła pozbyć się wrażenia, że ma przed sobą doskonałego wręcz aktora.
- Nie myślałeś może o karierze w teatrze? - zapytała bez ogródek, zbijając go z tropu
- To znaczy?
- Posłuchaj, Julien... - zaczęła - Wiem, że nie masz w życiu lekko, ale wiem też, że nie jesteś wcale taki na jakiego próbujesz się tu wykreować. Jeżeli jest coś w czym mogę ci pomóc, to to zrobię, tylko musisz dać mi szansę. Ale jeżeli twoim życiowym celem jest rzucanie wszystkim na około, i sobie samemu kłód pod nogi, to twoje przychodzenie do tego gabinetu mija się z celem. Mija się z celem także to, że Santino zabija się po nocach na lodowisku próbując dociec, czy twój program krótki w ogóle jest wykonalny.
- Co Santino robi? - Julien wychwycił z jej wypowiedzi najwyraźniej tylko tę jedną informację. Był wyraźnie przejęty.
- Nie udawaj, że nie wiesz. - prychnęła Lucy - Wszyscy tutaj stają na głowie, żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. A może byłoby prościej, gdybyś wreszcie powiedział mi prawdę? Czego ty tak naprawdę chcesz, Julien?
- Chcę być szczęśliwy. - wyszeptał w końcu i Lucy nie miała już wątpliwości co do szczerości jego słów. Na jeden moment zamienił się zdołowanego życiem nastolatka, którym w głębi serca był. Stał się chłopakiem, który znaczył cokolwiek wyłącznie, gdy podawał swoje nazwisko. Joubert. Syn TEGO Jouberta.
Lucy milczała jeszcze przez chwilę a potem spytała:
- A czy bycie szczęśliwym ma dla ciebie związek z jazdą na łyżwach?
- Nie wiem. - odrzekł Julien i rozpłakał się jak dziecko
_________________
OK, jak widzicie zdecydowałam się na wyjaśnienie o biednym nieszczęśliwym nastolatku, który niejako z musu ma być sukcesorem chwały swego ojca, ale niekoniecznie tego chce. Jeżeli uważacie, że przegięłam to dajcie znać, a coś zmienię.
Może jeszcze tylko wyjaśnię do czego mniej więcej zmierzam. Oczywiście wszystko co padło w powyższej rozmowie jest objęte tajemnicą zawodową, więc Lucy nie wspomina o tym w rozmowie z nikim innym. Później dojdą z Julienem do jakiejś wersji, którą będzie można podać innym osobą. Na razie temat jest tabu. Julien po zastanowieniu może dojść do wniosku, że chce jeździć na łyżwach. Czyli nie zakładam z góry, że został do tego zmuszony i teraz jego największą ambicją jest zostanie kimkolwiek innym. I osobiście właśnie bym się skłaniała do tego, że jednak Julien lubi to co robi i nie będzie chciał z tego rezygnować. Co do tego shorta i lutza to czynniki mogą być dwa (i pewnie są ze sobą splecione). Po pierwsze program jest "w stylu Briana", a Julien podświadomie ma tego dość, a po drugie, tak jak rozgryzła to Wal, po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś się Julienem interesuje nie tylko dlatego, że jest synem Briana (i może też chodzić o to, że on leci na Sonny'ego, ale może schlebiać mu zwykłe ludzkie zainteresowanie jakie trener mu okazuje). A to sprawia, że chce on przeciągnąć jak najdłużej ten stan i niekoniecznie świadomie, cały czas podtrzymuje problem. Krótko mówiąc dążę do tego, żeby Lucy i Sonny razem z Julienem przeforsowali u Briana pomysł, by ułożyć nowy program krótki, do innej muzyki i w innym stylu. Co wy na to?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Piscess
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 640
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/10 Skąd: ul. Możajska
|
Wysłany: Czw 1:20, 03 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
To ja na początek powiem, że mam w głowie jakieś 20 różnych scenariuszy pociągnięcia tego, więc jeśli ten jest zbyt drastyczny, zamyka zbyt wiele dróg, albo - przede wszystkim - rozwiązuje pewne kwestie zbyt szybko, to ja pozmieniam, bo mam z czego wybierać
Ogólnie podoba mi się takie rozwiązanie, Monika, na pewno sytuacja psychologiczna Juliena jest skomplikowana, co daje nam możliwości zsumowania wszystkich czynników, o których wszystkie 3 myślimy
_184_
-Przepraszam... przepraszam!
-Cicho! - fuknęła Barbara - Raz, dwa, trzy... skoncentruj się.
-Ale...
-Myślisz, że jesteś pierwszym facetem, który depcze mi po butach w walcu? I złap mnie mocniej. Jak będziesz tak trzymał Lubą, to ktoś ci ją zaraz odbije - mrugnęła, poprawiając jego dłoń na swojej talii. Zmieszał się. Barbara już liczyła na głos i postawiła pierwszy krok. Do tyłu. Wciąż to ona prowadziła, a on miał złe przeczucia.
-Sonny? - głos Darii rozległ się od progu. Odskoczył od choreografki.
-Poprosiłem Barbarę, żeby mnie nauczyła walca, bo Luba ma w przyszłym miesiącu galę dziennikarzy w Petersburgu - powiedział bardzo szybko.
-Aha... Chciałam ci tylko przekazać, że Kyoko potrzebuje twój numer paszportu do rezerwacji biletów lotniczych.
-Eee.. dzięki. Znajdę ją.
-Którego paszportu? - zażartował Paweł Żarski, który dołączył do towarzystwa.
-Polskiego oczywiście - uśmiechnął się chłopak, który, jak każdy szanujący się mafiozo, miał trzy różne paszporty w szufladzie.
-To ja lecę myć zęby - powiedziała Dasza i znikła, zdeterminowana tym razem zdążyć przed ciszą nocną.
-Czy pan tańczy, panie Pawle? - zapytała Barbara.
-Owszem, dawniej...
-To świetnie. Pomoże mi pan zaprezentować walca wiedeńskiego? Angielski już jakoś nam idzie...
-No tak, racja. To lepiej zobaczyć najpierw.
-Czy to aż takie trudne? - jęknął Sonny.
-Jestem pewien, że nie będziesz miał kłopotów - uśmiechnął się trener juniorów, prezentując nienaganną ramę, w którą Barbara wpasowała się idealnie. Zawirowali. Po chwili zatrzymali się, Paweł kłaniał się w pas, całując jej dłoń, a ona śmiała się głośno, udawała że ma na sobie długą suknię i dygała jak carska dwórka.
-Widzisz, Sonny? Nic trudnego.
-Eeee...
-Chodź, chodź.
Podał jej rękę i skrzywił się.
-Boli? - zapytała, ujmując jego wciąż zabandażowany nadgarstek bardzo delikatnie. Nie musiał odpowiadać - To nie forsujmy tego dzisiaj.
-Mogę się pouczyć jeszcze przez obserwację - zasugerował z przebiegłym uśmiechem.
-Jak to?
-Byłoby mi bardzo miło... - Paweł wykonał kolejny szarmancki ukłon i wyciągnął dłoń. Sonny majstrował przy sprzęcie.
-Wiedeński, tak? - potwierdził i po chwili rozbrzmiała muzyka. Odwrócił się, ale trenerzy nie tańczyli.
-Ale nie ten, Sonny - Barbara powiedziała nagle bardzo poważnie.
-Za szybki?
-Po prostu wybierz coś innego!
-Dobrze, już...
Czajkowski zastąpił Szostakowicza. Paweł złapał lekko drżące dłonie Barbary i poszukał jej oczu.
-Już dobrze - uspokoił ją.
-Tak, przepraszam... - powiedziała, jakoś roztargniona.
-Poprowadzę, dobrze? - zasugerował łagodnie. Do tej pory też prowadził, ale powiedział to, żeby jej przypomnieć, że powinna przestać myśleć - zwłaszcza o Ilii, który przy drugiej ''Suicie jazzowej'' zamieniał się w skaczącego kombinacje 4-3-3 Toma Cruise'a z ''Oczu szeroko zamkniętych'' - i oddać się w jego ręce. Sonny, który już też przypomniał sobie, skąd zna tą muzykę, czekał z bijącym sercem na jej decyzję. Po chwili mógł odetchnąć z ulgą, w myślach dziękując bogom za Pawła Żarskiego.
-Ok, Sonny, na dziś starczy lekcji. Wyglądasz na zmęczonego - powiedziała Barbara, mężczyźni parsknęli śmiechem. Żart pomógł Pawłowi ukryć rozczarowanie, że carski bal trwał tylko kilkanaście minut. Barbara zabrała swoją torbę, rzuciła klucze do sali Sonny'emu i wyszła na korytarz.
-Muszę z panią porozmawiać - powiedział Julien Joubert. Zaniemówiła.
-O tej godzinie, młody człowieku? - zdziwił się idący za Barbarą Paweł. Santino zareagował jeszcze inaczej.
-Zostaw ją w spokoju - syknął.
-Może dasz jej samej podjąć decyzję? - odparł Julien, wyraźnie zirytowany tym, że na siebie wpadli.
-Ostrzegałem cię!
-Nie traktuj tego tak, jakbym chciał się przespać z twoją matką, ok? - Julien przeszedł na francuski.
-Ty serio myślisz, że możesz robić, co chcesz? Że ja na ciebie nic nie mam?
-Wiecie co, chłopcy? - wtrąciła się zainteresowana - Może rozwiążcie to między sobą. I, Sonny, nie zapomnij zamknąć sali. Panie Pawle?
Dorośli oddalili się w stronę części mieszkalnej, choć Polak bił się z myślami jeszcze do samej windy.
-Będziesz jej teraz pilnował? - drwił Julien - I co niby na mnie takiego masz?
-Mam na przykład nową teorię na temat twojego lutza - uśmiechnął się krzywo. Sam nie wiedział, że w ogóle potrafi zachować się tak nieprofesjonalnie. Ale Julien sam się o to prosił.
-Czyżby?
-Owszem - słodzili sobie - Może po prostu ty nie chcesz tego skoczyć? I celowo robisz te błędy? - zaszczebiotał.
-Chyba zwariowałeś... - prychnął, mierząc go wzrokiem - Putain, chyba nie powiedziałeś tego mojemu ojcu?
-Czego mi nie powiedziałeś? - zapytał Brian, pojawiając się w korytarzu.
-Niczego, nieważne - odparł natychmiast Sonny, przytomniejąc. Julien i tak obrzucił go nienawistnym spojrzeniem.
-Okej... - odparł stary Joubert, nie podejrzewał chłopców o żadne poważne rozmowy - A ty, co? Francuska strefa czasowa? Do łóżka! - pogonił go.
-Nie, czekaj, sam ci powiem - podjął Julien, odnajdując z powrotem na chwilę utraconą wściekłość -Wyobraź sobie, że ci fantastyczni specjaliści wymyślili sobie, że ja specjalnie nie ląduje tego lutza w programie krótkim! - wyjaśnił oburzony.
-Co? - warknął Brian - Czy to prawda? - zapytał, przyglądając mu się.
-Tato, no co ty?... - jęknął łyżwiarz, zdumiony, że ojciec nie stanął po jego stronie.
-To nie było na poważnie... - próbował interweniować Sonny.
-Może wyjaśnimy to tu i teraz - ton Jouberta w ogóle nie złagodniał, złapał syna za ramię tak mocno, że chłopak aż skrzywił się z bólu - Czy ty naprawdę robisz to specjalnie?
-Nie!
-Jeśli to prawda... - nie dokończył.
-Tato... - szepnął, bo gardło miał już ściśnięte od rozpaczy i strachu. Santino nigdy nie widział Briana tak wściekłego.
-Będziemy ćwiczyć tą sekwencję z lutzem, do momentu w którym przejdzie ci ochota na wygłupy! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
-To nie tak! - krzyknął, wyrwał się z uścisku - Jesteście obydwoje nienormalni! - rzucił.
-Kto tu jest nienormalny? Jak mogłeś... czy ty już całkiem postradałeś zmysły?!
-Tak! I jeszcze powiedz, że to po matce! No, dalej!
Dłonie Briana zacisnęły się w pięści.
-Zamilcz! Dla twojego własnego dobra...
-Nienawidzę cię - syknął i spojrzał na Sonny'ego - I ciebie też! - odepchnął go i znikł. Zrobiło się cicho.
-To jest... tylko teoria - wydukał Sonny.
-Nie ma lepszego sposobu na jej sprawdzenie - odparł Brian - Dobranoc - uśmiechnął się. Sonny'ego przeszły dreszcze.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Piscess dnia Czw 1:26, 03 Mar 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ghanima
Champion

Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 1311
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/10
|
Wysłany: Czw 11:09, 03 Mar 2011 Temat postu: |
|
|
No, robi się gorąco...
Val, mogę mieć do ciebie prośbę? Nie wiem, co zamierzasz zawrzeć w swojej części, ale w miarę możliwości niech ani Sonny ani Brian nie spotykają się w niej z Lucy, ok? I możesz, jeżeli nie stoi to w sprzeczności z Twoimi planami,
zakończyć swoją część obrazem Juliena wpadającego do gabinetu Lucy z wyrzutem: "jak pani mogła mu powiedzieć?!?!"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|